Babia Góra od dawna była w planach. Najwyższa góra w Beskidach. Taka majestatyczna i często podziwiana z innych szlaków i szczytów. Wreszcie nadarzyła się okazja, aby ją zdobyć. Wybraliśmy się w sześć osób plus urocza suczka Ciri. Wejście zaplanowaliśmy od przełęczy Krowiarki. I jakie było nasze zdziwienie na miejscu, kiedy okazało się, że na szlak nie można wejść z pieskiem, bo trasa prowadzi przez park narodowy. Właściciele Ciri proponowali, aby reszta poszła zaplanowanym szlakiem a oni najwyżej wejdą inną drogą. Ale przecież, przyjechaliśmy razem, to chcieliśmy wejść razem! Dowiedzieliśmy się, że od strony słowackiej jest taka szansa. I mimo, że to oznaczało godzinny dojazd autem, nie zraziła nas ta opcja. Pojechaliśmy do wioski Slana Voda, skąd prowadził bardzo malowniczy szlak. Znacznie dłuższy niż ten po polskiej stronie. Humory wszystkim dopisywały a Ciri była przeszczęśliwa. Ciągle biegała za patykiem, który jej rzucaliśmy. Po pewnym czasie, doszliśmy do wniosku, że wejście na Babią Górę to jednak nie było najlepsze rozwiązanie. Wyjechaliśmy (przez pogodę) dwie godziny później niż było w planach, kolejna godzina zeszła nam na dojazd do Słowacji, trasa była dużo dłuższa niż w Polsce i okazałoby się, że będziemy schodzić po ciemku. Zadecydowaliśmy wszyscy, że zrobimy sobie po prostu przyjemny spacer, a Babia Góra... nie zając! Jeszcze tam wrócimy! Tak więc najwyższy szczyt w Beskidach nadal znajduje się u nas na liście miejsc do zdobycia. :) Wyjazd, mino zmiany planów, był baaardzo udany! Cały czas się śmialiśmy. I przywieźliśmy mnóstwo cudownych wspomnień. A Babią Górę jeszcze odwiedzimy! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz