Oczywiście ten post miałam stworzyć wczoraj. Ale jak to w Ostatki (i nie tylko) bywa, zadzwonili znajomi i namówili mnie na wspólne świętowanie. Więc wczoraj było towarzysko a post nie zając, piszę go dzisiaj.
Zastanawiałyśmy się wczoraj z koleżankami z pracy, dlaczego na Ostatki mówi się Śledź. Pomocny, jak zawsze w takich sytuacjach, okazał się wujek Google, który zaprowadził mnie aż na Pomorze. W ciekawym artykule Ludmiły Jezierskiej (na podstawie „Polskie obrzędy i zwyczaje" Barbary Ogrodowskiej) otrzymałam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
Zacznijmy może od samego karnawału. No właśnie - cóż oznacza nazwa? Z łacińskiego CARO to mięso a VALE -bywaj. Czyli nasz karnawał to nic innego, jak pożegnanie mięsa a wraz z nim wszelakich zabaw i uczt oraz nieuchronne zbliżanie się Wielkiego Postu.
Najbardziej szalony okres karnawału przypada na dni od Tłustego Czwartku aż do Śledzika. W dawnej Polsce karnawał nazywano zapustami. Ostatnie trzy dni karnawału nosiły także staropolską, jakże ciekawą, nazwę mięsopust (od słów mięsa opust – czyli pożegnanie, opuszczenie, pożegnanie mięsa). Nazywano je również ostatkami, kusymi (diabelskimi) dniami, kusakami oraz dniami zapuśnymi. W polskich wsiach najhuczniej obchodzono właśnie ten okres od Tłustego Czwartku. Dzień ten upływał głównie na jedzeniu i piciu. Podawano kaszę, kapustę ze skwarkami, słoninę i sadło. Na stołach bogaczy pojawiało się oczywiście również mięso i różne kiełbasy. Nigdzie nie mogło zabraknąć smażonych na tłuszczu słodkich racuchów, blinów i pampuchów oraz lepszych i delikatniejszych ciast, pączków i chrustów, zwanych też faworkami. A Tłusty Czwartek to był dopiero początek hucznych zabaw. W tym okresie starano się wytańczyć i wyśmiać oraz najeść przed nadchodzącym postem. Urządzano potańcówki, przebierano się, wkładano maski. W przebraniach odwiedzano sąsiadów, co zgodnie z przesądem oznaczało, że wraz z takimi gośćmi, w domu zagości dostatek i urodzaj. Po ulicach biegali mężczyźni poprzebierani za kobiety, czarne, rogate diabły i inne cudacznie przyodziane postacie, zaczepiając przechodniów, porywając ich do tańca, ściskając i całując, a przy okazji czerniąc im twarze i ubrania sadzą. Innym dość ciekawym zwyczajem na Pomorzu były rybackie zeszewiny. Uczestnicy zabawy huśtali się w sieci, z której należało się szybko wyplątać. Kto zostawał w sieci ostatni, stawiał kompanom beczkę piwa. Musiało być wesoło. :)
Jednym z ostatnich znaków nadchodzącego Wielkiego Postu był garnek z żurem, we wtorek o północy wnoszony do karczmy, w której odbywało się ostatnie, zapustne granie.
I tutaj wreszcie pojawia się motyw ŚLEDZIA. Czasem wnoszono śledzia na patyku,
rybi szkielet lub śledzia wyciętego z tektury. Oznaczało to, że nastał
już Wielki Post, a żur i śledź zajmą główne miejsce w codziennym
jadłospisie. Jeśli opornym zabawowiczom trudno było zaprzestać tańców,
pomagał im w tym Łachmaniarz, który wkraczał do karczmy ze śledziem w
dłoni i rozpędzał niesforne towarzystwo. Czasem Łachmaniarzowi
towarzyszył Diabeł, który za karę raczył ostatnich maruderów bardzo
słonym śledziem, zapowiadającym wielkopostne ograniczenie jadła. Stąd
dziś wtorek przed Popielcem często nazywamy śledzikiem.
Jednak
nawet ci najzagorzalsi tancerze w Środę Popielcową stawiali się grzecznie w
kościele, sypiąc głowy popiołem i żałując za grzechy.
...tak więc przybliżyłam i sobie (wczoraj) i Wam (teraz) staropolskie tradycje. Nie miałabym nic przeciwko odnowieniu niektórych z nich. A może by tak w przyszłym roku zrobić śledzikową imprezę? :)
- bluzka -second hand
- spódnica -z wymiany na Facebooku
- sandały -Lasocki
- bransoletka -Carry
- kolczyki Terranova
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz