Trochę się topornie zabierałam za opisanie trzeciego dnia w Czechach, ale czas najwyższy dokończyć "dzieło". Tym razem będzie o wiele mniej prasko. Bardziej słonecznie niż poprzedniego dnia. Wyruszyliśmy wreszcie zwiedzać zamki.
Naszym środkiem komunikacji były Czeskie Koleje (szybkie, wygodne, czyste, jazda nimi to sama przyjemność).
Pewnie zdjęcie w tym miejscu na peronie to standard. Też nie mogłam go sobie odmówić :)
Po około 50 minutach drogi wysiedliśmy w zupełnie innym "świecie". Liczne wzniesienia, zielono, mało zabudowań i... wznoszący się nad miasteczkiem, czekający na nas zamek Karlštejn.
"Mały" spacerek pod górkę (papuga ze zdjęcia pracowała za lokalną atrakcję!) i byliśmy na miejscu.
Jednak na zwiedzanie przyszło nam trochę poczekać. Zwłaszcza, że to z polskim przewodnikiem (jedyne tego dnia), było dopiero za godzinę. Zapłaciliśmy więc za bilety jak za zboże (200KC, ale raz się żyje!). I co robią spragnieni turyści w upalny dzień? Idą na piwo! W przyjemnej knajpce z widokiem na zamek godzinka minęła szybko. Ja byłam szczęśliwa, bo ujrzałam pierwszego, od czasu pobytu w Czechach, kota.
Atrakcją była jeżdżąca po torach mała kolejka z piwem na wagoniku. Świetny pomysł i wzbudzał zainteresowanie :)
Odprężeni, nawodnieniu ruszyliśmy zwiedzać. Zamek ładny, ale widać, że jest baaardzo popularny bo wszędzie towarzyszyły nam tłumu turystów. Dla naszych oczu również nie była dostępna najciekawsza część - kaplica w bizantyjskim stylu (tutaj można było wejść przy wcześniejszej rezerwacji i za dodatkową opłatą rzecz jasna).
A skoro był z nami Aleksander Lisowski - nie obyło się oczywiście bez piwnej degustacji na zamku. Oczywiście w Czechach takie "akcje" są jak najbardziej legalne. O tej i pozostałych czeskich degustacjach przeczytacie na jego blogu A BEER PLEASE.
Jeszcze tylko kilka zdjęć na zamku i czas jechać na kolejny.
A po drodze foto z motorami (jak zwykle)...
...i z kolejnym czarnym koteczkiem (też jak zwykle) :)
Dalszą drogę mieliśmy również pokonać koleją, ale ze względu na remont, jeden z odcinków przejechaliśmy specjalnie podstawionymi autokarami. Miejsce przesiadki aż się prosiło i uwiecznienie na zdjęciu.
Grubo po 16stej dotarliśmy do zamku Křivoklát. Załapaliśmy się na ostatnie tego dnia zwiedzanie (o 17stej) z przewodnikiem, bo innej opcji nie mieliśmy do wyboru. Niestety, z czeskim przewodnikiem, z opowieści którego nie rozumieliśmy ani słowa (chociaż z dogadaniem się w Czechach nie mieliśmy problemów, to jednak wsłuchanie się w szybką czeską mowę nas przerosło).
Zamek piękny, klimatyczny, trochę zaniedbany. Na szczęście tutaj było tylko kilku zwiedzających i nie obijaliśmy się co chwilę o ludzi :)
No i po relaksie na zamku (gdzie również była degustacja), na zielonej stacyjce wsiedliśmy do pociągu i ruszyliśmy prosto do Pragi. Prosto, to może za dużo powiedziane, bo znowu był ten sam odcinek pokonany autokarem.
Praga o każdej porze dnia i nocy jest po prostu przepiękna!
Oglądając fotorelacje wielu fanów, którzy jechali na koncert KISS, podziwiałam zdjęcia z HardRock Cafe. My również tam dotarliśmy :)
Kurtka Halforda -nosiłabym :)
No i oczywiście zdjęcie z gitarami Stanleya i Simmonsa :)
...a potem było już całkiem ciemno, latarnie "wyszły na ulicę" a my oczarowani spacerowaliśmy po cudownie oświetlonym rynku.
Oczywiście nie odmówiliśmy sobie również nocnego spaceru po Moście Karola.
No i zmęczeni, ale szczęśliwi, wróciliśmy metrem do hostelu, bo rano czekał nas powrót do domu.
...a takie piwko,jak na zdjęciu, to tylko w Czechach! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz