W Glince byłam dawno temu. Naprawdę dawno bo w... 1998 roku. Pamiętam, że był to jakiś wiosenny weekend i byliśmy tam z panią z angielskiego i częścią klasy. Jechaliśmy pociągiem. Ale gdzie wysiadaliśmy i czym teleportowaliśmy się do Glinki, kompletnie sobie nie mogę przypomnieć. Wiem, że szliśmy do Bacówki Krawców Wierch. Pamiętam też, że był to bardzo udany wyjazd. Od tego czasu jakoś nie było mi tam dane dotrzeć, chociaż, jak wiecie, często bywam w Beskidzie Żywieckim. Powodem był głównie dojazd, bo wybieramy miejscowości na trasie pociągu albo lepiej z nim skomunikowane. Okazało się jednak, że z Rajczy do Glinki jest całkiem blisko. Mimo rzadko kursujących busów, udało się tam dość sprawnie dotrzeć. I wykorzystać idealną pogodę, jaką zaserwował nam początek września. Z Glinki do Bacówki idzie się około dwóch godzin. Widoki mieliśmy przepiękne, co starałam się pokazać na zdjęciach. Jak się okazało, nie tylko my mieliśmy taki pomysł na spędzenie soboty i wokół bacówki większość stolików była zajęta. Ale nie ma tego złego - powyżej znajduje się maleńka "chatka", przy której też jest stolik. Z tej perspektywy mieliśmy jeszcze lepsze widoki i troszkę spokoju. Zjedliśmy przepyszne racuchy, jakie serwują w Bacówce. Mały minus niestety za piwo - nie ma lanego, nie ma regionalnego, a puszka nieschłodzonego żywca kosztowała mnie 10 zł. Ale taki minus, można przeżyć. :) W drogę powrotną nam się nie spieszyło, bo mieliśmy nocleg w Glince. Schodziliśmy więc niespiesznym krokiem, zachwycając się widokami, jakie nas otaczały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz