Skoro byliśmy na początku Półwyspu Helskiego, to grzechem byłoby nie dotrzeć aż do końca (wcześniej część trasy pokonaliśmy na rowerach w drodze do Kuźnicy). Nie zdecydowaliśmy się na słynny autobus 666, który był ostatnio bohaterem afery w mediach. Oczywiście braliśmy go pod uwagę, jednak widząc, jakie korki są na drodze do Helu, zdecydowaliśmy się na tradycyjny pociąg. Ze stacji Władysławowo Port, aż na koniec półwyspu. Na Helu byłam tylko raz w życiu, i to mając trzy lata, więc o wspomnieniach nie było mowy. Czy tak go sobie wyobrażałam? Miejsce owszem, ciekawe, ale tłumy ludzi niczym na Krupówkach. My mieliśmy jeszcze w planach rejs statkiem po zatoce Puckiej do Gdyni lub Sopotu, w zależności, który będzie prędzej. Padło na Sopot. Nie mieliśmy więc jakoś bardzo dużo czasu, aby poszukać uroczych i bardziej odludnych miejsc. Jeżeli
jeszcze będę na Helu, mam w planach odwiedzić słynne fokarium. Jednak tym
razem, kolejka jak za czasów PRLu (dosłownie) za towarem innym niż ocet,
odstraszyła nas skutecznie. Trochę pospacerowaliśmy, porobiliśmy pamiątkowe
zdjęcia i ruszaliśmy na statek. Ostatnie zdjęcie jest właśnie zapowiedzią
kolejnego posta i przedstawia Hel z perspektywy odpływającego statku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz