Oczy same się zamykają, odliczam godziny do końca dniówki. A przecież pobudka była jak zawsze, o szóstej... Ale nie poszłam spać jak zwykle. Bo wczoraj bawiliśmy się w na koncercie Skull Fist, Stritera i Axe Crazy! Co innego z koncertami, które odbywają się w weekend, bo wtedy można na spokojnie dojechać i odespać wszystko na drugi dzień. A w tygodniu? Szybkie wyjście z pracy, aby jeszcze o godziwej porze dotrzeć do domu, przeorganizowanie się na koncert i wio w dalszą drogę, też często z przesiadkami. Człowiek jedzie padnięty i się zastanawia jak przetrwa koncert. A gdy przekracza mury klubu, dostaje nagle jakieś dodatkowej energii. Uśmiechnięte twarze znajomych, dźwięki ulubionej muzyki i już wiadomo, że to będzie cudowny wieczór. Zabawa pod sceną, śpiewanie piosenek razem z zespołem. Jest adrenalinka, a zmęczenie gdzieś się ulotniło. Oczywiście w drodze powrotnej wraca ze zdwojoną mocą a kolejny dzień w pracy to spoglądanie na zegarek, kiedy dniówka dobiegnie końca. Warto się tak poświęcać dla jakiegoś muzycznego gigu? Warto! WARTO! I jeszcze raz W A R T O !!! :) Kiedyś myślałam, że z wiekiem mi to przejdzie i ewentualnie będę wybierała tylko niektóre koncerty w weekend. Ale nie przeszło! I to nie tylko mnie. Moim znajomym, których spotkałam wczoraj na koncercie, również nie przeszło. A dzisiaj wszyscy rano wybrali się grzecznie do pracy. Aż chce się zacytować "klasyka" (Wig Wam): "It's hard to be a rock 'n' roller". Ale za to jak faaajnie! :)
- kurtka -Stradivarius
- spodnie -Cropp
- kamizelka -second hand
- buty -kupione na Allengro.pl (Wrangler)
- paski na utach -Reserved
- broszka -I'm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz