Tym razem Beskidy bez większych wspinaczek, bo byliśmy na wycieczce z moimi rodzicami. Taka podróż sentymentalna do miejsc, gdzie dawniej jeździliśmy. Pierwszy etapem była Wisła Głębce. W dzieciństwie byłam tam z rodzicami kilka razy na wakacjach w ośrodku kempingowym. Teraz po nim zostało... no właśnie... totalnie nic. Już nawet nie puste miejsce, bo jest porośnięte drzewami. Most jest zabudowany, droga totalnie nieprzejezdna. Pozostały już tylko wspomnienia. I piękny jesienny plener, bo miejsce, jak widać, o tej porze roku jest przepiękne.
Z Głębiec już jest całkiem niedaleko na Kubalonkę. Droga serpentynami aż na samą górę i jesteśmy. To miejsce, gdzie moja mama spędziła w młodości wiele czasu. Przy okazji naszych wczasów w Wiśle też zawsze robiliśmy sobie tam jednego dnia wycieczkę (czasem pieszo). :)
Po spacerze po Kubalonce, pojechaliśmy przez Istebną do Koniakowa. To najwyżej położona wieś w Beskidzie Śląskim. Zjedliśmy obiad w klimatycznej góralskiej restauracji i weszliśmy na górę Ochodzita. To akurat był w całej wycieczce element nowości dla rodziców, bo na Ochodzitej nigdy wcześniej nie byli (w Koniakowie owszem, wiele razy). Ja miałam okazję dwa lata temu, przy okazji wycieczki na Stożek. Roztacza się z niej piękny widok na wiele pasm górskich. W oddali było nawet widać słowackie Tatry.
Na Ochodzitej padł spontaniczny pomysł, aby pojechać jeszcze do Zwardonia. To kolejne miejsce, do którego jeździliśmy całą rodziną, kiedy byłam mała. Pomysł się spodobał. Wiec w kolejnym poście zaproszę Was do Zwardonia. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz